niedziela, 5 stycznia 2014

1. Grudniowy ranek w lesie

 

Jest jedna taka pora roku, gdy wędrując lasem, czujemy jakbyśmy wędrowali w miejscu, w którym czas się zatrzymał. Niezależnie, czy świat przysypany jest śniegiem, czy wilgotnymi liśćmi, czy ściska go mróz czy płynie z deszczowymi strumykami, zimą wszystko zamiera. Odnoszę takie wrażenie co roku, a najwyraźniej widzę w grudniu.
Świtało. Bagna płonęły czerwienią nieba, a jasność wolno i nieśmiało wkraczała w cichy las. Patrząc na całkowicie znieruchomiałe, uśpione sosny i brzozy, miało się ochotę zapaść w ten sam dziwny sen i razem z drzewami poczekać do pierwszego, żywego podmuchu wiosennego wiatru. 

^Słońce już wstało, choć jasność, panująca już na bagnach, nadal do końca nie przebiła się w lesie.

Z młodego boru sosnowego ostatecznie dostałam się na skraj bagien. Widoki były naprawdę niezwykłe. W pewnym momencie usłyszałam w trzcinowisku jakiś szelest... Zmysły wyostrzyły się. Razem ze wszystkimi tutejszymi drzewami zamarłam w bezruchu. Ta część w lesie od zawsze była magiczna. Myszołowy krążące po niebie, czaple siwe... a nawet łosie można było tutaj spotkać chyba najłatwiej. Lecz ten odgłos wskazywał na coś zdecydowanie mniejszego od łosia, choć nie mniej ciekawego. Niestety nigdy nie dowiedziałam się czym było owe tajemnicze stworzenie.
Znamienne tego ranka były także kruki. Zazwyczaj podczas jednej przechadzki widuję jedną-dwie pary. Tym razem przez całą drogę, od czasu do czasu, po lesie rozchodził się charakterystyczny głos, a zachmurzone niebo przecinała czarna sylwetka. Nadlatywały z wielkich, otwartych terenów podmokłych nad las, gdzie zataczały koło lub szybowały jeszcze dalej.


Przez większą część mojej drogi towarzyszyła mi niezwykła cisza. Cisza, jakiej trudno doznać gdziekolwiek indziej i kiedykolwiek indziej. Jednak w pewnym momencie natknęłam się na grupkę leśnych ptaków. Sikory - bogatki i modraszki, pełzacze, kowaliki i dzięcioły duże. Zawsze czekam na moment, gdy z wędrówki spokojnym szlakiem niespodziewanie wpadam w sam środek takiego ptasiego zgromadzenia.
Ptaki, pochłonięte przeszukiwaniem lasu, całkowicie zignorowały moją obecność. Co ciekawe, skład takich ptasich grup zazwyczaj jest identyczny lub różni się od siebie niewiele (w innej części lasu czasami dochodzą jeszcze sikory ubogie i czubatki).
Musiałam jednak wkrótce opuścić tę leśną wrzawę, ponieważ tego dnia ścigał mnie czas.


Na zakończenie – najdziwniejszy widok (oprócz kwiatów pokrytych śniegiem w maju), jaki widziałam – grudniowe bazie. Kilka dni wcześniej dostrzegłam rozwijające się pączki na krzewach... ale bazie? Przypomina mi się jedynie wyjazd do Białowieży kilka lat temu, w lutym, gdzie również miałam okazję zobaczyć śnieżne bazie. Choć widok tego wiosennego symbolu zimą chyba nie przestanie mnie zadziwiać...

***
Pierwsza i, jak na razie, ostatnia aktualna opowieść. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią o podróżowaniu w czasie... Choć mam nadzieję, że będzie jeszcze ciekawiej i bardziej... zoologicznie! ;)

3 komentarze:

  1. Snujesz opowieść, przerywając fotografiami, czy może być coś piękniejszego? Przykuwasz uwagę, owijając się niczym kot i sprawiając, że człowiek pragnie więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiesz nawet, ile znaczą dla mnie takie słowa! :) Tak jak krytyka sprawia, że chce się pracować dalej nad sobą, tak bez takich chwil (jak właśnie ta, kiedy czytam Twoją wypowiedź) trudno wytrwać w tej pracy.
      Dziękuję! Będzie więcej ^^.

      Usuń
  2. Nastrojowe zdjęcia, sugestywny opis i znajome odczucia - podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń