Wyprawa na Czechy. Marzyłam o niej od
dawna... po cichu... wieczorami przeglądając niezliczone galerie zdjęć i wytyczając hipotetyczne trasy, a
nocami śniąc o zoologicznych, szalonych i pełnych adrenaliny przygodach poza
granicami Polski. Wciąż jednak musiałam czekać. Wiele lat minęło, lecz sny miały w końcu się ziścić. Wraz z końcem
września, roku 2015, kiedy między ciepłe promienie słońca coraz częściej wkradał się przenikliwy, zimny wiatr, a liście były w trakcie swojej corocznej przemiany, miałam
opuścić ojczysty kraj i obrać kierunek na południowy zachód.
Przekraczając granicę polsko-czeską, w
głowie miałam jednak przede wszystkim najróżniejsze drapieżniki, z naciskiem
na kotowate. Czeskie zoo to po prostu raj dla felinoszaleńców –
koty rdzawe, oncille, margaje, pantery mgliste... wszystko, czego dusza zapragnie! Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zostanę oczarowana
przez pióra – długie i czarne jak smoła; niewielkie o fantastycznych wzorach;
delikatne, mieniące się wszystkimi kolorami, jakie tylko może zobaczyć ludzkie
oko.
Czeskie ogrody zoologiczne kryją w sobie
wiele tajemnic wziętych prosto z jednej z najpiękniejszych ksiąg Matki Natury,
znaną pod tytułem Aves. Wystarczy otworzyć oczy i ruszyć
czarującymi alejkami.
^Kariama czerwononoga; Praga, naturalne światło
Na dobry początek niech będzie historia z
Pragi. Niesłychanie ciepły i słoneczny dzień, pachnący latem, dobiegał końca, a
wraz z nim kończył się także czeski sen. Przechodziłam sobie kolejnymi
alejkami, drżąca jeszcze z wrażenia obserwacji oncilli* i patrzyłam jak złote
promienie walczyły z nadchodzącym cieniem i mrokiem. Byłam w euforii i nie
potrzebowałam już nic więcej do szczęścia.
A jednak, właśnie w takich chwilach, kiedy
rozumem rządzi przekonanie "nic więcej już się nie zdarzy" – zdarza
się najwięcej. Zmierzając do wyjścia, mijałam różne ptasie woliery. Jedna z
nich była niezwykle ciekawie oświetlona. Należała do kariam,
południowoamerykańskich ptaków o długich nogach i charakterystycznych
"wąsach" nad dziobem. I akurat taka kariama postanowiła stanąć sobie w blasku zachodzącego słońca, tak, by jej oko mogło lśnić w tych ostatnich
promieniach lata... To tylko brzmi tak patetycznie, bo w wizjerze wyglądało po
prostu bosko. Jedno spojrzenie, jeden błysk, jedno ujęcie.
^Orłosęp; Ostrava
Ostrawa, 28. września. Początek czeskiego snu.
Spieszyłam się.
Wciąż nie odnalazłam małych kotów, z naciskiem na koty rdzawe. Doszły mnie
słuchy, że miały potomstwo, a to oznaczało, że szanse fotograficzne wzrosły o
dwieście procent. Już nie pamiętam, jak wypatrzyłam alejkę wśród bujnych
krzewów, ale skierowałam się nią. Początkowo nie była wcale
obiecująca – miałam ograniczony czas, a zamiast wesołej rodzinki Prionailurus rubiginous dostałam rząd wolier. Dopiero gdy podeszłam bliżej, zwolniłam kroku, za to moje serce przyspieszyło.
Najpierw
ujrzałam ścierwniki, gatunek nie dla każdego może ładny, lecz na pewno
oryginalny. Ponadto inteligentny; ptaki te nauczyły się rozbijać skorupki jaj kamieniami (do czego też, jako ciekawostkę, załączam film). W kolejnej wolierze uważnie przyglądał mi się kruk
wielkodzioby; miałam wrażenie, że oboje czerpiemy jakąś satysfakcję z fotografowania - ja, bo miałam ciekawy temat, natomiast on, gdyż te całe śledzące każdy, choćby najmniejszy ruch, obiektywy z ich ogromnymi soczewkami również nie są jeszcze czymś powszechnym. Za krukami, nieco dalej, mieszkały zaś kondory królewskie oraz orłosępy. Dopiero
kiedy podeszłam bliżej, doznałam "ataku fotografa", zdarzającego się
tylko przy nagłych i niespodziewanych okazjach do zdjęć. Potężny orłosęp był wprost na wyciągnięcie ręki, bił od niego majestat, a do tego oświetlało go miękkie światło, miło współgrające z jego piórami. Podobnie jak wcześniej kruk, wielki jegomość o niezwykłej aparycji przyglądał mi się uważnie. Potem odleciał na nieco dalszy konar.
Ostrawa to nie jedyne miejsce, gdzie można zobaczyć z bliska orłosępy. Prawdziwą bajką jest Praga z jej niezwykle przestrzennymi i pięknie zaaranżowanymi wolierami, gdzie "brodate sępy" można ujrzeć w pełnej krasie, siedzące na ciemnym, skalnym zboczu.
A wracając do Ostrawy, okazało się, że ptasia
ścieżka prowadzi również do kotów rdzawych. W Ostrawie "wygrałam
zdjęcia".
^Sekretarz; Olomouc
(Zdjęcie było rozgrzebywane mocno w kolorach, bo balans bieli w oryginale wył.)
Sawannowy, długonogi drapieżca o
urokliwym, czarnopiórym czubku, z ukochanej Afryki, któremu mogę wybaczyć nawet
polowanie na węże – ot, cały sekretarz. Wisiał na mojej
niespisanej "Liście zoologicznych marzeń" od dawien dawna, więc
bardzo ucieszyłam się, mogąc spotkać się z nim "twarzą w twarz"
(chociażby właśnie w Ołomuńcu).
Bohater zdjęcia miał zamiast jednej nogi,
protezę, lecz nie ujmowało to w niczym jego urokowi. Błysk w oku Łowcy Węży i
tak budził respekt.
^Dzioborożec kafryjski; Olomouc
Ołomuniec nie skrywał spektakularnych niespodzianek, jak
Ostrawa, ani nie był bajką niczym Praga. Jednak stanowił dowód na to, że
wszędzie można wypatrzeć coś ciekawego. Ołomuniec miał właśnie kilka takich
wielkich, ptasich wolier. W jednej z nich żyły dzioborożce kafryjskie. To są dopiero
niezwykłe stworzenia! Łatwo wyobrazić sobie bawiące się młode wilki... Ale czy
wyobrażacie sobie bawiące się ze sobą ptaki? No to patrząc na kafryki, już
możecie (zabawa jest zachowaniem niezwykle rzadkim wśród ptaków*). Te
największe na świecie dzioborożce prowadzą w ogóle dość złożone życie
społeczne; sam fakt, że młode towarzyszą rodzicom jeszcze przez kilka lat jest
godny odnotowania.
A na koniec coś dzikiego, bo oprócz wielu egzotycznych gatunków, ogrody stanowiły dom lub przynajmniej część terytorium dla wielu wolno żyjących ptaków.
Zastanawiałam się właśnie, jak podejść lamparta jawajskiego, by
jakoś ładnie skomponować kadr (no... i czekałam, aż koty skończą popołudniową
drzemkę), gdy usłyszałam wysoki, wręcz nieco przenikliwy ptasi krzyk. Pierwsza,
luźna myśl: drapieżnik. Niebo było czyste. Dwie sylwetki, charakterystyczne dla
sokołów, odcinały się od bijącego w oczy błękitu. Pustułki. Wciąż, w regularnych
odstępach, niósł się ich piękny głos, który na żywo usłyszałam chyba po raz
pierwszy. Zatoczyły jedno-dwa koła i poleciały dalej, znikając za wysokimi
wolierami kotów.
_______________
*oncilla - najmniejszy kot Ameryki Południowej, blisko spokrewniony na przykład z ocelotem; szalenie rzadki w ogrodach zoologicznych; według Zootierliste Praga jest jednym z trzech zoo w Europie prezentujących ten gatunek;
*Do tej pory spotkałam się w filmie i literaturze z taką tezą. Jako przykłady ptaków, które potrafią się bawić miałam okazję poznać papugi kea i właśnie dzioborożce kafryjskie.
***
Wprowadziłam nowy układ - czy posty są bardziej przejrzyste, czy lepiej wrócić do "klasycznych" odstępów między wierszami? Wasza opinia będzie bardzo pomocna! :)
To całkiem intrygujące. Nagle doznałam jakiegoś odblokowania. Ten post leżał wśród szkiców od miesięcy, a ja w końcu o nim zapomniałam... Teraz skończyłam go w jeden wieczór.
Szukałam błędów, ale mogło mi coś umknąć.
Widzę, że na odmianę dominacja ptaków na Twoim blogu. ;)
OdpowiedzUsuńMiałam w tym roku w wakacje jechać do Pragi, ale nie wypaliło i planuje jechać tam w tym roku. I dobrze, bo pomysł zwiedzenia tamtego zoo jest całkiem dobry. :) Jak widać warto tam zajrzeć.
Jak dla mnie taki układ postów jest dobry. :) Chociaż ten poprzedni też był czytelny.
Pozdrawiam! [animalsworld]
Czasem trzeba coś tam odmienić ;). W planach jest mnóstwo materiału wszelakiego rodzaju, ale nie ma co ukrywać, najlepiej pisze mi się o drapieżnikach.
UsuńWarto, warto :). Czeskie zoo w ogóle reprezentują wysoki poziom, jednakże Praga... to bajka :3. Myślę, że to byłaby także świetna inspiracja do notek gatunkowych ;).
Dziękuję za opinię :D!
Pozdrawiam!