sobota, 10 marca 2018

21. Niechciany spadek

Phelsuma kochi, wrocławskie zoo

Dzisiaj będzie inaczej niż zwykle. Na wstęp zapraszam na końcu. Tymczasem pofilozofujmy!

The Oh Hellos - New River

I have always known you, you have always been there in my mind
But now I understand you, and I will not be part of your designs

I know who I am now
And all that you've made of me
I know who you are now
The Oh Hellos - Dear Wormwood
Kim jesteśmy?
<Długa, niezręczna chwila ciszy> Sporo czasu zajęło mi wybranie tematu na ten pierwszy post. Ale! Filozofowanie łatwo można sprowadzić do klasycznego pytania "kim jesteśmy?". "Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?" "Jesteś tylko pączkiem, rozkwitnij i ukaż światu swoje wnętrze." "Nie ma drugiego takiego samego jak ty" i takie tam inne.

Smutny bielik-filozof

Przy rozmyślaniach o tym, kim jesteśmy prędzej czy później pojawia się myśl odnośnie korzeni. Po nitce do kłębka, prawda? Można badać je w makro skali, zastanawiając się, kto nas stworzył, skąd wzięło się życie na Ziemi i dlaczego szympansy też uczą się przekleństw, zaś wrony, rozpoznając swoje odbicie w lustrze, są na tak wysokim poziomie samoświadomości.
No można. Myślę, że warto jednak pamiętać, że mamy pod ręką o wiele bardziej żywe, prawdziwe i doświadczalne materiały - tak, mowa o rodzinie. W ogóle w internecie chyba dalej krążą obrazki z cytatami o poznawaniu siebie poprzez przeglądanie się w lustrach innych ludzi. Bingo bingo, dzisiaj rozkmina właśnie o sensowności tegoż.

No bo jest tak - niby jestem ja, mam swoje ciało, rozum, duszę (przynajmniej co poniektórzy). Jestem indywidualnym bytem... odrębną jednostką... funkcjonującym organizmem, więc po kij jeszcze rozkminianie o przeszłości (która już nie istnieje!), a broń Cthulhu, grzebanie w mhrokach genealogii? Jest tu i teraz, prawda? To wyjeżdżam z kolejnym pytaniem - co to, do słodkiej Idh-yaa, jest "tu i teraz"?
A co jeśli powiem sobie, że im bardziej odcinam się od przeszłości, od rodziców, dziadków i braci, tym bardziej steruje mną ta "przepadła w czasie przeszłość"?... I tym bardziej oddalam się od odpowiedzenia sobie na być może jedno z najważniejszych pytań w życiu - "kim jestem?"?

Kiedy ja to ja? Kiedy ja to oni?
Jako że esejowato wychodzi, to czas na gawędę i trochę kultury. Była taka postać w serialu Awatar: Legenda Aanga, Zuko. Interesująco i niejednoznacznie zarysowana. Przez bite trzy sezony Zuko próbował dowiedzieć się, kim jest i jak brzmi jego przeznaczenie. Jest taki moment, kiedy coś się w jego życiu przełamuje - dowiaduje się prawdy o tym, kim są jego rodzice, a jego stryj, Iroh, wyjaśnia, że płyną w nim dwie siły (zła, bo jego ojciec był skończonym złolem i dobra, ze strony jego matki). Schemat jest prosty, jak dwie połówki jabłka (nie oszukujmy się, to w końcu bajka), ale z drugiej strony zadziwiła mnie jego trafność.

Jasne, na początku (sporo lat temu i nieprawda) wołałam do laptopa "halo! Zuko to Zuko, co to za fanaberie twórców z tymi energiami?!". Wydawało mi się, że słowa stryja niejako zaprzeczają, by w Zuko było miejsce na jego samego, na to, co jest tylko jego. I wtedy poszłam w jedną skrajność. Jest ona strachem, że nie ma w nas nic ponadto, co było w naszych rodzicach (dziadkach, pradziadkach...). Idealnie obrazuje to jabłko złożone z dwóch połówek - jedno od matki (czerwone), drugie od ojca (zielone; kolory, bo lubię kolorowo); nic poza tym, nic nowego.
Patrzyłam wtedy na niedoskonałości moich rodziców; na to, jak popełniają lub popełniali różne błędy; jak grzęzną w samotności, lękach, ograniczeniach. A kiedy dostrzegałam podobne blokady u siebie, pasowałam, bo przecież nic nie mogę zmienić, jestem tylko przekazanymi mi genami. Będę niewolnicą emocji dokładnie jak matka i wycofana z życia jak ojciec. Swoją drogą, pewnie widzicie już, że pominęłam ważny aspekt - zalety rodziców. Jednak dzisiaj mówimy o niechcianym spadku, niejako naturalnie skupiając się na wadach. Z drugiej strony - tak, czarne postrzeganie rzeczywistości jest znaczące i miało spory wpływ na codzienne życie.

No, ale jako że nie lubię jednostajności, to po pewnym czasie i kolejnych rozmyśleniach (kiedy dodatkowo słoneczko wzbudziło wielkie fale yeeeeey-entuzjazmu i motywacji), skręciłam ostro - oczywiście w drugą skrajność.
Ta z kolei polegała na odcięciu się od przeszłości, od tego, skąd pochodzę, z jakiej kultury się wywodzę, z jakiego domu. Po prostu celowe zapomnienie i odcięcie. Ja, niezależna od nikogo i niczego jednostka (pfff, jakie geny), stworzona z magicznego pyłu - nie! - wyczarowana, od tak. Nie było to zaprzeczeniem popełniania błędów, jednak kompletnie wytarłam zmienną przeszłości.

Obie wersje brzmią kuriozalnie. Jednakże cieszę się, że miałam okazję zahaczyć o jedną i drugą. To był ważny krok do odkrycia spadku, jaki na mnie ciążył. Ale przede wszystkim - to był jeden z najważniejszych kroków do poznania siebie.

Przełam klątwę!
Dwa lata temu w Katowicach odbyła się konferencja, na której jednym z poruszanych tematów była kwestia traumy oraz jej dziedziczenia przez pokolenia.
Pytanie, czy podczas narodzin jesteśmy czystą tablicą czy nie, pozostaje nadal otwarte. Nie zmienia to faktu, że dziś wiadomo, że część cech osobowości jest dziedzina, a resztę... nabywamy na drodze dorastania w danej rodzinie.
Biorąc przykład traumy albo lęków - są one przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dostajemy je w ramach niechcianego spadku, tak samo, jak wcześniej nasi rodzice otrzymali go od swoich, i tak dalej. Cykl trwa, dopóki nie pojawi się ktoś, kto zechce go przełamać. To jest jednak cała podróż, wymagająca siły, wytrwałości i przede wszystkim - zaparcia się samego siebie. Ja doszłam do wniosku, że warto - widzę, że na końcu są rozwój i wolność.

Niechcianego spadku po rodzicach nie powinno się rozpatrywać tylko przez pryzmat drastycznego patololo, gdzie facet bije żonę czy matka chleje na umór. Zdecydowanie częściej są to o wiele subtelniejsze rzeczy. Perfekcjonizm, niskie poczucie własnej wartości poprzez umniejszanie przez rodziców, brak akceptacji dla odmienności, brak poszanowania granic, karanie za odczuwanie emocji (ooo! to moje ulubione! w dorosłym życiu upośledza funkcjonowanie nie tylko w bliskich relacjach, ale po prostu ze sobą. Tak, niewyrażanie złości może doprowadzić do depresji), "bycie nie dość dobrym" czy dyskretne wchodzenie dziecka w rolę rodzica.
To wszystko, co zostało wyżej wymienione (i co nie zostało), strasznie utrudnia życie. Najczęściej to blokady w budowaniu bliskich relacji z innymi, ale także niemożność dotarcia do prawdziwego siebie. Bardzo wyraźnie zobaczyłam to u siebie, kiedy uświadomiłam sobie, że nieświadomie uczono mnie definicji miłości jako nierozerwalnie związanej z przemocą, lękiem i destrukcyjną chęcią opieki. Dopiero teraz uczę się, że może być inaczej. Jestem pierwszą, która przełamała schemat. Przełamała klątwę.

Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z istnienia jakiejkolwiek klątwy. Uważałam, że to ja jestem wszystkiemu winna, ponieważ po prostu urodziłam się złą osobą. Jezu, jakie to naiwne i nieprawdziwe. Owszem, teraz, kiedy jestem dorosła, to ja odpowiadam za swoje życie, za wszystkie swoje decyzje; w tym za decyzję, czy ulegam wdrukowanym we mnie mechanizmom, czy chcę poznać siebie. Jednak jako dziecko nie byłam odpowiedzialna, jaki świat został mi pokazany i co spadło na moje barki.

I w tym momencie aż nie potrafię nie wspomnieć, że trauma, niechciany spadek po pokoleniach, zawsze może prowadzić do pozytywnych i korzystnych rezultatów. Mam wrażenie, że gdyby nie wszystkie dziwne i smutne wydarzenia, które mnie spotkały, nigdy nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Przechodząc przez etap rozwalania przeszłości i badania jej jak ornitolodzy sowie wypluwki, mogłam zobaczyć, kim naprawdę jestem, ale najważniejsze - zdecydować kim chcę być.

On już zdecydował, więc nie ma odbicia.
Phelsuma kochi, wrocławskie zoo

***
Na wstępie - no to witam w nowej kategorii! W tym poście napominałam, że czasem będzie tak swojsko, filozoficzno-psychologicznie. Będzie trochę rozkmin. Ostatnio skończyłam oddział dzienny, czyli tak naprawdę dość intensywną psychoterapię, która otworzyła mi wiele wewnętrznych szufladek. Poza tym, zawsze lubiłam filozofować, no taki typ, co to siada pod gwiazdami i gada. No dobra, pod gwiazdami robi zdjęcia, aaale w ciepły dzień na łące albo w lesie, to już cudo ^^.
Piszę ze swojej perspektywy, jestem otwarta na dyskusje, bo jak mawiał Jung "spotkanie dwóch charakterów jest jak kontakt dwóch substancji chemicznych; jeśli zachodzi reakcja, obie się przeobrażają", a jeśli o mnie chodzi, to lubię iść do przodu i podróżować po galaktykach różnych ludzi :). Zapraszam we wspólną podróż!
Jeszcze nie wiem, kiedy i co ile, ale zapraszam!

4 komentarze:

  1. Mamy epigenrtykę i wiedzę o ekspresji genów. Owszem pewnych cech nie uda się przeskoczyć, ale całą resztę można w znacznym stopniu kształtować (pytanie brzmi czy trzeba a nawet czy ma to sens?)

    Zatem w takim ujęciu całe to filozofowanie jest równie produktywne co analizowanie (filozoficzne, bo matematyczne jest ciekawe) paradoksu Achillesa i Żółwia w świetle naszej wiedzy o rozmiarze Plancka i że NIC krótszego być nie może, więc ruch jednego i drugiego zawodnika może być postrzegany tylko jako wielokrotność tejze wielkości.

    Ale zrobiło się drętwo, więc na koniec myśl Lorda Paradoxa:
    "Dzieci zaczynają od tego, że kochają swoich rodziców. Po pewnym czasie sądzą ich. Rzadko kiedy im wybaczają"
    Oscar Wilde ;)
    Ps. Aby wybaczyć rodzicom trzeba wpierw pogodzić się z sobą... Ale to już moja "myśl- nie autora " portretu..."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór!(:
      Przepraszam za późną odpowiedź, wywiało mnie w odległe rejony poza czasem i przestrzenią... Przynajmniej metaforycznie.
      Zgadzam się, mamy epigenetykę, której tematyka była zresztą poruszana na konferencji katowickiej. Czynniki biofizyczne mają niezwykle istotny wpływ na osobowość, ale nie są jedynym czynnikiem ją kształtującym.

      Pozwolę się nie zgodzić, choć zabrzmi to paradoksalnie, ponieważ także uważam, by przebaczyć rodzicom, trzeba wcześniej pogodzić się ze sobą; myślę, że nie tylko pogodzić, a właśnie poznać. By móc się pogodzić i poznać samego siebie, uważam, że trzeba "filozofować", dokładniej rzecz ujmując - refleksyjnie zagłębić się w sobie i swojej przeszłości, w tym co jest "tu i teraz" i co było, kiedy się kształtowałem.
      Aczkolwiek być może mogłam źle zinterpretować wypowiedź, jeśliby się tak zdarzyło, to jestem otwarta na naprostowanie;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Na tym polega niesamowitość paradoksów Wilda, że im bardziej się im przyglądamy, tym głębiej sięgają. By móc wybaczyć rodzicom trzeba wybaczyć sobie, by móc sobie wybaczyć trzeba, poznać siebie, by siebie poznać trzeba... poznać rodziców itd. Fascynująca wycieczka mentalna, z której jednak kiedyś trzeba będzie wrócić do świata "skrótów myślowych" bo Homo sapiens nie wyewoluował na myśliciela, jedynie stał się nim z musu i przypadku.
      Pozdrowienia serdeczne.

      Usuń
    3. Jak dla mnie paradoksem jest również to, że taka wycieczka mentalna ma ogromny wpływ na jakość życia tu i teraz właśnie.;) Myślę, że akurat tutaj bardzo dobrze sprawdza się teoria złotego środka, by nie przedobrzyć w żadną ze stron.
      Również pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń