piątek, 23 marca 2018

22. O codzienności


Codzienność to taki wymiar paradoksów. Potrzebujemy jej rutyny, by normalnie funkcjonować w świecie i mieć spełnioną potrzebę bezpieczeństwa. Z drugiej strony kojarzy się z szarością, nijakością, zwyczajnością; ze światem, z którego wielu chciałoby uciec. Idąc tropem ucieczki i braku akceptacji dla otaczającej nas rzeczywistości, myślę, że dość łatwo dojść do braku akceptacji samego siebie tudzież/lub czarnych okularów.
Jako osoba (której największym wrogiem w życiu jest ona sama, hihi), często wpadałam w pułapkę "życia przyszłością". Teraz nic się nie zmieni. Teraz świat jest przeciwko mnie. Teraz jestem zbiorem wad i muszę pracować, i się uczyć, i pracować, i się uczyć. Wtedy potem będę mogła korzystać z życia. Potem się pokocham. Potem nadarzy się okazja. I proszę państwa, koło nie ma końca...
Dlatego tym razem małe ćwiczenie.
Zainspirowana tekstem Joanny Glogazy Co w sobie lubicie?, rozpisałam małą listę (no i dlatego, że lubię porządki, a tu ekhem wiosna, blog trochę zaniedbany...).
To było cholerne, prawdziwe wyzwanie, na które poświęciłam sporo czasu. Ale ostatecznie chyba będę dość często tutaj wracać, by ponownie zobaczyć, że mogę magicznie zmienić moją codzienność w coś bardziej mojego tu i teraz.
Tymczasem zapraszam do lektury oraz do refleksji, co lubicie w sobie:)
Hugh Laurie - They're Red Hot

Lubię w sobie umiejętność odnajdywania piękna w samotności. Nie boję się jej; boję się osamotnienia, które definiuję jako odrzucenie przez bliskie osoby. Jednak uwielbiam chwile, kiedy jestem sama. W tle leci Under the Iron Sea Keane, ja siedzę wygodnie w fotelu i konstruuję podwaliny fantastycznego świata albo... leżę w hamaku, słucham śpiewu skowronka i czytam opowiadania grozy Lovecrafta... Czasem chwila to wieczorny spacer po mieście, a innym razem całodzienny wyjazd do Opola. Najważniejsze jest to, że czuję się bezpiecznie ze sobą i mogę odkrywać świat jak mały kociak.

Rowerem przez świat!

Lubię to, że mam odwagę i wrodzoną kocią ciekawość, które pchają mnie w świat. Mimo nieśmiałości i irracjonalnych lęków ex kij, nie wyobrażam sobie życia bez doświadczania, próbowania, smakowania, dotykania... Odczuwania go wszystkimi zmysłami, jak najmocniej.

(Z drugiej strony) Lubię swój kręgosłup moralny, który jest trochę jak mapa i wykrywacz dymu w jednym. Paradoksalnie, służąc wartościom i zasadom, to one zaczynają służyć mi, jednocześnie pozwalając lepiej poznać samą siebie.

Lubię kiedy moja wyobraźnia romansuje z muzyką. Wtedy zaczyna żyć całe ciało! Dreszcze, ciarki, taniec... No i niezwykłe obrazy. Inspirujące, przerażające i piękne. To jej zawdzięczam niepohamowany pociąg do fotografii i filmu.

W Posiadłości Szaleństwa

Lubię kiedy moje pasje przywracają sens życiu i są powodem do obudzenia się rano. Jak się ma myśli depresyjne, to trudno z tym walczyć-walczyć, by było skutecznie. Ale teraz, kiedy z tego wychodzę, to właśnie pasje wyznaczają dalszą drogę i sprawiają, że każdy dzień może mieć smak, zapach, dźwięk i teksturę.

Lubię oryginalność! Miałam z nią dużo problemów, ale teraz jest źródłem radości i mega satysfakcji. Szczególnie kolekcjonowanie i badanie piór (tutaj o jakie pióra chodzi), jeżdżenie po Europie za dzikimi kotami (Ostrawa i koty rdzawe!), wyprawy do lasu/nad morze/na bagna, by obserwować dziką przyrodę. Nawet Klątwę Brudnych Spodni lubię.

Lubię to, że mam w sobie zamiłowanie do piękna. To takie z mojej bajkowo-jednorożcowej części. Nieważne, czy to ścieżki o świcie w indyjskim Kanha, wyżynne krajobrazy Szkocji czy spójny lub oryginalny styl w modzie. To zamiłowanie poprowadziło mnie bliżej do pokochania siebie, jak też daje upust wrażliwości. I przydaje się w fotografii.

Lubię chęć i siłę do samorozwoju, pokonywania swoich barier (nawet kiedy nie jest łatwo i kiedy wszystko traci sens), otwartość na emocje swoje i innych. Tak, tak, te godzinne rozmowy o życiu i śmierci, to ze mną. Ale lubię to. Lubię w ten właśnie sposób być blisko z ludźmi. I ze sobą.

Lubię to, że umiem gotować! I długie włosy do pasa, spojrzenie, obojczyki i sylwetkę. O, prozaicznie, przyziemnie i normalnie też musi być.

Kiedy przejeżdżasz pół kraju, by spojrzeć konkretnemu kotu w oczy

***
Dzisiaj znów luźniej, potrzebuję się trochę rozkręcić i wyluzować. A właśnie minął miesiąc odkąd jestem na wolności, tj po krótkim pobycie w szpitalu zostałam definitywnie wypuszczona na wolność jak tygrysica syberyjska Filippa.
Ostatnio czuję pewien kryzys, więc postanowiłam wrócić do ćwiczonek takich jak wyżej. Wyszłam z najmroczniejszej doliny, moje życie jest zupełnie inne niż rok temu. Terapia czyni cuda, ale najczęściej są one subtelne i okraszone Tańcem Kroków w Tył. I niestety dzisiaj zrozumiałam, że łapię się w stare schematy.
Pewnym mini-przełomem w moim myśleniu była lektura postu na Kocich Mruczankach (link). I kiedy zamykam oczy do dziś widzę "Ja jestem swoim własnym wrogiem". Na refleksję o największym wrogu w ludzkim życiu przyjdzie jeszcze czas. Dlatego tym razem luźny skok pod prąd.

5 komentarzy:

  1. Ja najbardziej w sobie lubię swoje wady...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś niezwykłą, fantastyczną osobą!
    O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, jest mi tak niezmiernie miło:) Powiem szczerze, że Twoje słowa towarzyszyły mi dziś przez cały dzień i mooocno uskrzydlały:)
      Dziękuję:)

      Usuń